poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rozdział 4: Mroki

       ♫ wilki wspomnień ♫

O ile wcześniej sen przyszedł do mnie z niewyobrażalną łatwością, teraz od kilku godzin przewracałem się z boku na bok szukając dla siebie wygodnego miejsca. Moje myśli biły się między sobą próbując dojść do jakiegoś wyjaśnienia o co w tym wszystkim właściwie chodzi. Głowa bolała mnie niemiłosiernie od nadmiaru zebranych we mnie emocji.
       Około godziny czwartej nad ranem zebrałem w sobie siły i wstałem z łóżka. Maszerowałem z kąta w kąt w swoim pokoju, starannie patrząc na panele, aby przez przypadek nie nadepnąć na jeden z tych, który skrzypi i przy okazji nie obudzić całej rodziny. Przemierzałem tą samą długość dwa razy po czym podchodziłem do okna i wyglądałem na ulice.
Mimo, że było późno w nocy, a właściwie za kilka godzin zaczynał się poranek, ruch w Nowym Jorku zawsze był taki sam. Mnóstwo samochodów mijających się oraz kilometrowe korki to naturalność w tym mieście.
Stwierdziłem, że tkwienie w tym samym punkcie jest bez sensu i może powinienem coś zrobić ze sobą. Po chwili dresy, które miałem cały czas na sobie, zostały rzucone na łóżko, a ja przebrałem się w dżinsy, ulubiony czarny t-shirt i czarną rozpinaną bluzę. Nie minęło pięć minut, a znalazłem się na korytarzu.
Na palcach schodziłem po schodach, omijając co drugi stopień. Jack, który pracował jako dozorca tego miejsca w nocy rzucił mi badawcze spojrzenie, ale ja tylko kiwnąłem mu ręką i otworzyłem drzwi na zewnątrz.
       Zimny wiatr uderzył w moją twarz uświadamiając mi jak wielkim błędem było nie zabranie ze sobą kurtki. Starałem się nie myśleć o chłodzie. W ogóle starałem się nie myśleć. Taki właśnie był powód mojego wyjścia tutaj. Nie myślenie. Miałem zamiar oczyścić cały mój umysł z nadmiaru scenariuszy, które przez całą noc potrafiłem sobie uroić.Włożyłem słuchawki do uszu i wcisnąłem losowy utwór. Założyłem kaptur na głowę i już po chwili kroczyłem ulicami mojego miasta.
        Mijałem bezdomne koty oraz psy. Za każdym razem kiedy zobaczyłem takowe zwierzę musiałem je pogłaskać. Chciałem sprawić, żeby chociaż przez chwilę poczuły się kochane. Nie interesowało mnie czy miały jakieś choroby, to nigdy nie było ważne.
Puste, całodobowe kawiarnie odstraszały swoim żółtym światłem, czekając na pierwszych porannych klientów spieszących się do pracy. Ludzie, którzy pracowali tam wczesnymi godzinami mieli zawsze taki sam wyraz twarzy, wielkiego zmęczenia.
Idąc chodnikiem, zawsze patrzyłem pod nogi, aby przypadkiem nie nadepnąć na przerwę między kafelkami. Zazwyczaj kończyło się to tak jak teraz, czyli przypadkowe wpadanie na kogoś. Mężczyzna, który na mnie wpadł, również mnie nie zauważył przez swoje zapatrzenie w telefon. Zderzyliśmy się z taką siłą, że biedak poleciał do tyłu na plecy wylewając przy tym całą zawartość kawy z kubka. Podniosłem jego, a później pomogłem pozbierać jego dokumenty, które wypadły mu z teczki. Kiedy już odchodził w trawie zauważyłem komórkę. Miała zbity ekran. Podałem mu ją i uśmiechnąłem się na co on odpowiedział mi tym samym i odszedł w przeciwną stronę.
        Przemierzałem następną uliczkę, obserwując jak niebo zaczyna się robić coraz jaśniejsze. Na chodniku po przeciwnej stronie para tańczyła do starej muzyczki, puszczanej przez magnetofon, który wystawiony był przez jedno z okien kamienicy. Usiadłem na krawężniku i przez chwilę ich obserwowałem. Nie znałem ich, ale od razu dostrzegłem ich miłość. To zabawne ile można wyczytać z twarzy człowieka kompletnie nie wiedząc kim on jest.
Wyciągnąłem opakowanie papierosów i zapaliłem jednego z nich. Już dawno miałem przestać palić, ale nikotyna jest jak narkotyk. Jak zapalisz raz, ciężko jest zastopować. Powinienem to zakończyć chociażby ze względu na własne zdrowie, ale w sumie prawda jest taka, że kiedy zacząłem tkwić w tym gównie, marzyłem żeby mnie zabiło.
Nie mogłem przyznać, że palenie mnie uspakajało, bo nie istniała taka rzecz która by to zrobiła. Paliłem często z nudów lub wtedy kiedy musiałem od czegoś odpocząć. Zaciągnąłem się i położyłem na chodniku wypuszczając dym w powietrze. Leżałem tak dłuższą chwilę wpatrując się w ostatnie gwiazdy, które zostały na niebie. W nocy było coś co zawsze mnie intrygowało. Była to zdecydowanie moja ulubiona pora dnia. Noc nigdy nie jest do spania. Noc jest to przemyślenia podjętych decyzji oraz wymyślania planów, które na następny dzień nie będą miały najmniejszego znaczenia. Taka jest noc. Chujowa i cudowna zarazem.
       Do ostatniej ulicy przed powrotem do domu zaszedłem około godziny piątej piętnaście. Pod latarnią stały ostatnie panie czekające na ostatnich klientów. Ich widok sprawiał, że miałem ochotę zwymiotować. Najstarszy zawód świata był dla mnie chyba najgorszy z wszystkich możliwych opcji. Byłem świadomy z tego, że te kobiety nie robiły tego dobrowolnie, nikt by przecież czegoś takiego nie robił. Musiały rzeczywiście dosięgnąć dna. Każda z nich była wystraszona, a ich ciała pokrywała duża ilość siniaków. Nie mogłem na to patrzeć. Odwróciłem się i zmierzałem w kierunku z którego przyszedłem.
       W kawiarni obok domu kupiłem dwie kawy na wynos. Przekroczyłem próg holu. Spojrzałem na stanowisko dozorcy. Jack siedział na krześle z głową opartą na ramieniu. Pogrążony był w półśnie. Podszedłem do lady i nacisnąłem dwukrotnie na złoty dzwonek. Chłopak momentalnie się obudził i podziękował mi za to co przed chwilą zrobiłem. Rzuciłem mu wymuszony uśmiech i udałem się schodami na piąte piętro.
Ostrożnie nacisnąłem klamkę od naszego mieszkania i najciszej jak mogłem przeszedłem do salonu. Położyłem kubki na stole i otworzyłem drzwi balkonowe. Zabrałem deskę, która stała jak zawsze oparta o ścianę i położyłem ją miedzy nasz balkon, a balkon państwa Watson, a następnie postawiłem na niej napoje. Przeskoczyłem przez barierkę i z trudem, ale jednak udało mi się otworzyć okno. Chwilę później znalazłem się w salonie sąsiadów i dumny krokiem, najgłośniej jak tylko się dało, pomaszerowałem do pokoju mojej przyjaciółki.
Wiedziałem, że rodziców dziewczyny nie ma obecnie w domu, gdyż pojechali odwiedzić jakąś ich ciocię w Texasie.
       Widok Niny siedzącej przy komputerze wśród sterty papierów o piątej nad ranem wcale mnie nie zdziwił. Za pewne tak jak ja nie mogła przespać całej nocy, co w sumie wnioskowały by jej przekrwione oczy,
- Zrób sobie przerwę.- zaproponowałem i postawiłem jej kubek na biurku po czym pocałowałem ją w głowę.
- Chyba mi się przyda. Luke, tego się nie da logicznie pozbierać, ani wyjaśnić.- powiedziała zrezygnowana i zsunęła się z krzesła na podłogę, przykładając twarz do zimnych paneli. Usiadłem na ziemi opierając się o łóżko.
- Masz mnie.- powiedziałem. Pragnąłem dodać jej jakiejkolwiek otuchy. Spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.- Skarbie, znasz mnie nie od dziś. Wiesz, że dla mnie nie ma rzeczy nie możliwych. Nawet jeśli wydaje się, że nie ma ani jednego sensownego wyjaśnienia zawsze coś się da wymyślić.
Podszedłem do niej i podniosłem ją do pozycji siedzącej. Zamknąłem ją mocno w swoich ramionach. Głaskałem ją po plecach, a ona przyległa do mojej piersi.
- Możemy nie iść dzisiaj do szkoły?- zapytała i popatrzyła w górę szukając mojego spojrzenia.
- Znasz moją odpowiedź.- odpowiedziałem, na co ona momentalnie posmutniała. Niestety, ale taki był nasz obowiązek czy nam się to podoba czy nie.

      Przyjście do szkoły było dziwne. W drzwiach zamontowano wykrywacz metalu, co sprawiło, że co druga osoba musiała się cofnąć. Ponad to, każdemu zabrali plecaki i raczej nie zapowiadało się na to, żeby je chcieli oddać. Rozdzielili nas z Niną i zadawali bardzo dużo pytań.
Kiedy w końcu udało im się mnie zidentyfikować, przekierowali mnie do pokoju 04. Otwarłem drzwi i od razu w oczy rzucił mi się Thomas. Podbiegłem i przytuliłem przyjaciela. Nigdy nie sądziłem, że mogę się tak martwić o drugą osobę. Spytałem się go o jego instytut i odpowiedział mi tak jak się spodziewałem: Robson.
Oprócz niego w pomieszczeniu znajdowało się około dwudziestu osób, których w większości nawet nie kojarzyłem. Zauważyłem, że zbliża się do nas Charlotte. Uśmiechnąłem się zachęcająco, ale z pewnością wyglądało to beznadziejnie, bo moje oczy zawładnął strach i zażenowanie. Brunetka przywitała się z nami i w trójkę usiedliśmy koło ściany. Przez dłuższą chwilę nikt nie zabrał słowa i panowała między nami głucha cisza.
        Poczułem, że koleżanka dźga mnie palcem w plecy. Popatrzyłem na nią kątem oka, a ona postukała ręką w kolano. Przeciągnąłem swoją dłoń do tyłu i ją otwarłem, po czym wylądował na niej świstek papieru. Włożyłem go do kieszeni. Cokolwiek to było, dziewczyna postarała się aby Thomas się o tym nie dowiedział.
Do klasy zaczęli przybywać to nowi ludzie, zapełniając wolne miejsca. Ludzie śmiali się i rozmawiali, ciesząc się, że nie ma teraz żadnych lekcji. Mi zupełnie nie było do śmiechu. Wiedziałem od początku, że coś tu nie gra. Normalni ludzie, a dokładniej wykwalifikowani nauczyciele z dnia na dzień nie wprowadzili by nowych zasad, tym bardziej takich zasad. Instytuty wymyślone z dupy oraz jakieś dokładne przeszukiwanie, przez co czułem się jakbym był na lotnisku.
Zupełnie się zdezorientowałem, kiedy dwójka policjantów wprowadziła wyrywającą się Laurę do klasy. Od razu do niej podbiegłem i pomogłem jej wstać z podłogi. Ona chwyciła mnie mocno za ramiona i spojrzała mi głęboko w oczy. Wyraźnie było widać w nich ból.
- Przygotuj się.- szepnęła i po chwili z głośników wybuchła syrena.
           Nie był to dźwięk taki jaki słyszy się zazwyczaj od przejeżdżającej karetki czy innego wozu, ten był zdecydowanie gorszy. O wiele gorszy. Ból wywołany wysokim dźwiękiem przeszedł moją czaszkę na wylot. Moja głowa zdawała się zaraz eksplodować. Trzymałem się za głowę i za uszy co chwilę to zmieniając, licząc na to, że okropne wycie w końcu ustąpi. Brzmiało jak komplikacja wszystkich najgorszych dźwięków, poczynając od przejechania paznokciem po tablicy, kończąc na przeciągnięciu kota przez mielarkę do mięsa, chociaż moim zdaniem i tak to za mało powiedziane.
W końcu mój mózg się poddał, a przed oczami zaczęły pojawiać się czarne plamki.

            Tata stał przede mną z rakietą do tenisa i tłumaczył mi zasady zwykłego meczu. Ja co chwilę kiwałem głową na znak, że wszystko rozumiem. Zaczęliśmy nasz mały meczyk.
Jako pierwszy serwował ojciec i od razu nabił sobie ace. Co jak co, ale z moim rodzicem zawsze byłem beznadziejny w tę grę, także po około dwudziestu minutach mój taka pokonał mnie z łatwością przybiliśmy sobie żółwika na znak dobrej gry. Odwróciłem się na pięcie z zamiarem udania się do domu po szklankę zimnej lemoniady. Pech chciał, że potknąłem się i upadłem przez kamień.
Ciemność.
Lecę w dół.
Podnoszę się z podłogi. Dookoła moi znajomi. Wszyscy z klasy 04. Leżą, a żadna klatka piersiowa nie podnosi się do góry. Podchodzę do pierwszej lepszej osoby którą napotykają moje nogi i chwytam ją z barki. Mocno potrząsam, ale brak reakcji z jej strony. Nie ma sensu podchodzić z osobna do każdej z nich, bo i tak wiem jaką dostanę odpowiedź. Nic. Otwieram drzwi i wychodzę z pomieszczenia.


           Zostałem gwałtowanie obudzony, przez liścia wymierzonego w moją stronę przez Laurę, która zaraz za niego przeprosiła.
- Luke? Słyszysz mnie?- zapytała. Poczułem ogromny ból, który przeczesywał całe moje ciało. Z trudem otwarłem oczy i lekko nimi zamrugałem, dając do zrozumienia dziewczynie, że żyję. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Dziewczyna chwyciła mnie za ręce i z wielkim wysiłkiem udało jej się mnie podnieść do pozycji siedzącej. Zacząłem poruszać każdą kończyną z osobna ignorując ból, który nagromadził się w całym moim ciele. Obróciłem się dookoła i jedyne co mogłem zauważyć to ogrom ludzi leżący na podłodze.
- Nie martw się, oddychają.- odpowiedziała na moje nie zadane pytanie. Odetchnąłem z ulgą, ponieważ wizja która opanowała moją głowę przed chwilą nie dawała mi spokoju.
Udało mi się wstać na nogi. Popatrzyłem pytająco na Laurę, a ona położyła palec na swoich ustach, skutecznie mnie uciszając.
Przeskoczyła przez kilka osób leżących na podłodze i nacisnęła na klamkę. Zamknięte.
Musieliśmy stąd wiać jak najszybciej. Mimo, że nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, byłem pewny, że myśli tak samo jak ja.
- co teraz?- zapytałem bezdźwięcznie, poruszając tylko ustami. Odszyfrowała to od razu i wzruszyła bezradnie ramionami. Stanęliśmy do siebie tyłem i zaczęliśmy się rozglądać po pokoju w poszukiwaniu czegokolwiek co mogło być wyjściem z tego gówna. Okna były zbyt wysokie i z pewnością ktoś stoi na straży i nie zawahałby się żeby złapać dwójkę nastolatków.
Moją uwagę przykuła odrywająca się od ściany tapeta. Odszukałem wzrokiem Laurę, która była pochłonięta czymś przy biurku. Pokiwała ręką abym do niej podszedł.
               Kartki, które trzymała w rękach przedstawiały wyniki jakiś badań. Każde z nich było zatytułowane IR oraz ciąg nieznanych nam cyfr. Strony pochłaniały wykresy oraz diagramy. Pod każdym z nich zamieszczona była krótka informacja.
"Obiekt 2576 (LM)
Obiekt 2576 iloraz
Obiekt 2576  IW | IR
Obiekt 2576 bariera
Obiekt 2576 IR 
Obiekt 2576 ipiumprinc
Obiekt 2576 tiopraeparia"

                   Długo się nie zastanawiałem i od razu wziąłem wszystkie kartki dotyczące "obiektu 2576". Dziewczyna rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie, chciała mnie zatrzymać żebym tego nie robił.
- Zaufaj mi.- wyszeptałem i pociągnąłem ja za nadgarstek. 
Schyleni, tak żeby nie zauważył nas nikt spoza okien przeszliśmy na drugą stronę do zauważonej przeze mnie, lekko oderwanej tapety. Chwyciłem ją za koniec, na początku delikatnie zacząłem ją odrywać, ale nie było to bardzo potrzebne ponieważ kawał papieru został w moich rękach. Przed nami ukazała się krata. 
Spojrzałem poprzez jej szpary, ale w sumie niczego oprócz ciemności nie zauważyłem. Na moje oko był to szyb wentylacyjny.  Włożyłem zabrane wcześniejsze kartki za pasek spodni. Zauważyłem, że kratka nie jest przykręcona i można ją z łatwością ściągnąć. 
Laura z swoimi długimi paznokciami mnie wyręczyła i to ściągnęła. Już się zabierałam za wejście do środka, gdy nagle sobie coś przypomniałem. W tylnej kieszeni moich dżinsów nadal znajdowała się kartka, którą dała mi wcześniej Charlotte. Natychmiast wyciągnąłem świstek papieru i przeczytałem jego zawartość. 
"stodoła"
                 
                       Dlaczego mi to dała? W ogóle o co w tym wszystkim chodzi? I jaka do cholery jasnej stodoła? Pytań było więcej niż odpowiedzi. Pokazałem bazgroł Laurze. 
Początkowo wyszczerzyła szeroko oczy, po chwili zaczęła energicznie mrugać, jakby zastanawiała się, gdzie w swoim mózgu znajduję się miejsce na jakąkolwiek stodołę. Po chwili otworzyła mocno oczy, a jedna strona jej ust podniosła się do góry. Wpadła na pomysł.
- Kto ci to dał?- szepnęła, prawie nie słyszalnie. Momentalnie zacząłem szukać wzrokiem brunetki. Znalazłem ją leżącą przy sąsiedniej ścianie. Kiwnąłem głową w jej stronę.
- Idź jej to oddać.- poleciła. Wziąłem jej z rąk papier i podszedłem do dziewczyny. Przykucnąłem koło niej. Przejechałem jej wierzchem dłoni po twarzy, w nadziei, że coś poczuję i się obudzi, ale jak to mówią; nadzieja matką głupich. Wcisnąłem jej kartkę w dłoń i może wydarzyło się to na prawdę, albo może zbyt dużo sobie wyobrażałem, ale miałem wrażenie że dziewczyna się uśmiechnęła.
                      Chwilę później stałem na kolanach przed szybem. Gdziekolwiek to nas poprowadzi jest naszą jedyną deską ratunku. Mimo, że jestem ateistą w tamtym momencie prosiłem Boga, aby nie doprowadziło nas to prosto w ręce straży. 
Wszedłem do środka, a od razu uderzyła we mnie woń stęchlizny. Przez trzy lata mieszkania z Robertem, byłem przyzwyczajony do o wiele gorszych zapachów, ten w najgorszych dniach mojego życia z ogrem, mógłbym uznać za perfumy. 
Laura weszła zaraz za mną. Wcześniej przykleiła górną część tapety i przesunęła kratkę bliżej wejścia. Kiedy tylko znalazła się w środku włożyła na swoje miejsce kratę i swoimi chudymi palcami udało jej się przykleić resztę papieru.
- Rany, co tutaj zdechło? - zadała pytanie, w sumie retoryczne, ale to były te na które uwielbiałem odpowiadać.
- Miejmy nadzieję, że nic.- odpowiedziałem i zacząłem zmierzać w mrok.

Cześć misie!

Powiedzcie mi, czy wolicie takie dłuższe rozdziały, bo nie mam pojęcia czy komukolwiek chcę się takiego longasa czytać hahah 
kiedyś miałam tendencje do pisania mega, mega krótkich rozdziałów, a teraz to szczerze mówiąc sama się sobie dziwie, serio
btw. zaczęłam swój staż na Dolinie Zwiastunów, więc jeśli ktoś z was potrzebuje zwiastunu swojego opowiadania to serdecznie zapraszam na swoją podstornę (honey):)
ps. zaktualizowałam zakładkę "bohaterowie"
Życzę wam miłego poniedziałku!
honey †

3 komentarze:

  1. Byłam pewna, że przeczytałam wczoraj wszystkie rozdziału, a tutaj wchodzę i takie zaskoczenie :O
    Dobra, zaintrygowałaś mnie jeszcze bardziej. Jestem ciekawa o co tutaj chodzi z tym wszystkim, ale jedno wiem na pewno - zgadzam się z Niną. Nie bez powodu to wszystko, co dzieje się w ich szkole zaczyna się dziać właśnie teraz. Jestem ciekawa, co będzie dalej.m No nic. Czekam na następnym rozdział i życzę Ci mnóstwo weny!
    Pozdrawiam,
    Elliaze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje bardzo za miłe słowa:) Masz racje tak samo jak Nina: tutaj nic nie jest normalne:/ Przed bohaterami jeszcze długa droga aby nad tym wszystkim zapanować, ale obiecuje: będzie się działo i to całkiem dużo!
      buziaki:*

      Usuń
    2. Nie wiem gdzie Cie poinformować o nowym rozdziale, więc robię to tutaj.
      Zapraszam do siebie na nowy, osiemnasty rozdział.
      Elliaze <3
      nasze-przeznaczenie.blogspot.com

      Usuń